Ostatnio zostawiłam Was z zagadkowym postem o marzeniu, więc teraz wracam, bo należy się wyjaśnienie.
Ech ! Gdyby to było takie proste... nie byłoby tematu.
Marzenie pojawiło się w połowie marca 2023r. po obejrzeniu filmu pt. " Droga życia". Wtedy w mojej głowie zakiełkowała myśl, że to jest droga dla mnie i chcę ją przejść. Oznajmiłam mężowi, że wybieram się w drogę do Santiago de Compostela i nic mnie nie powstrzyma. - Dobrze. To pojedziemy tam razem.- powiedział. Muszę przyznać, że zaskoczył mnie tym stwierdzeniem. Nie marudził i nie krytykował.
Potem pojawiły się znaki...
W kwietniu na kanale Gabrysi Wtorki u autorki nagle pojawił się wywiad z panią Tamarą, która kilkakrotnie przebyła camino de Santiago. To było jak prezent dla mnie !
Następnie 1 lipca jadąc autem wczesnym rankiem do pracy zobaczyłam dwie kobiety, które maszerowały przez moje miasto z wypchanymi plecakami, na których dyndały powieszone muszle św. Jakuba - symbol pielgrzymów. Przecierałam oczy ze zdziwienia, bo naprawdę trudno było w to uwierzyć. - Skąd One się tutaj wzięły ?! Coraz bardziej zaczynało do mnie docierać, że ja muszę przejść tę drogę. Gdyby tego było mało napisałam o tym - że zobaczyłam te kobiety - na jednej grupie na FB i... odezwała się do mnie dziewczyna z mojego miasta, która zaprosiła mnie na herbatę i pogaduchy na temat camino. Zgodziłam się !
Spotkałyśmy się w kawiarni. Agnieszka, bo tak ma na imię - pochodzi z Koszalina i przeszła tę drogę kilka razy, a teraz została przewodniczką w firmie, która zajmuje się organizowaniem pielgrzymek. Spotkanie było zupełnie bezinteresowne. Gadałyśmy długo, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam o co tak naprawdę pytać. Pod koniec spotkania Aga wręczyła mi 2 paszporty pielgrzyma i dwie wielkie muszle. - To prezent dla Was. - powiedziała. Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że muszę pójść.
To nie koniec niespodzianek. W sierpniu na korytarzu szpitalnym spotkałam dawną koleżankę z liceum, która przyszła kogoś odwiedzić. Nie widziałyśmy się wiele lat. Zaczęłyśmy rozmawiać o życiu. Wyznała mi, że marzy o przebyciu drogi do Santiago de Compostela. Powiedziałam, że właśnie się tam wybieram.
Kochani ! Nawet teraz, gdy to piszę mam ciarki. To było naprawdę niezwykłe !
Byłam podekscytowana przygotowaniami. Trzeba było kupić dobre plecaki i wygodne buty, poza tym pomyśleć o wielu rzeczach, które będą niezbędne w trakcie wędrówki. Chwilami wątpiłam, że to się uda i chciałam zmienić plany, złościłam się sama na siebie i trochę na męża, że niepotrzebnie się zgodziłam na Jego towarzystwo, itp., itd.
Sama kupiłam bilety lotnicze, zarezerwowałam noclegi i przejazdy. Śledziłam prognozę pogody na ten czas i trzymałam język za zębami, żeby się przypadkiem nie wygadać w pracy.
Udało się ! Nadszedł dzień wyjazdu i polecieliśmy do Porto !
Witaj Portugalio ! W tym kraju zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Leżąc na hotelowym łóżku nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tu jesteśmy. Tyle miesięcy przygotowań, rozterek i analiz...
Pierwszego dnia postanowiliśmy się zaaklimatyzować i ruszyliśmy w miasto. Wszystko nam się podobało - brukowane uliczki, zabytkowe budowle, pracownie artystów, kawiarnie, pyszne ciastka, mili ludzie, a przede wszystkim azulejos.
Azulejos - to cienkie płytki ceramiczne, pokryte szkliwem, z których układane są mozaiki na ścianach budynków.
Przemierzaliśmy ulice zadzierając głowy do góry, podziwiając niezwykłą architekturę miasta. Nie przeszkadzało nam nawet to, że kilka razy zmoczył nas deszcz. Trwaliśmy w zachwycie !
Następnego dnia założyliśmy nasze plecaki i wyruszyliśmy pieszo do Santiago de Compostela. Wędrówkę rozpoczęliśmy z miejscowości Barcelos, mając do pokonania 194 km.
Kompletnie nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co nas czeka ani czego możemy się spodziewać. Po prostu ruszyliśmy przed siebie. Zaufaliśmy drodze i... żółtym strzałkom, które nas prowadziły. Pierwsze dwa dni były najtrudniejsze pod wieloma względami. Po pierwsze: trzeba było przyzwyczaić się do dźwiganego na plecach ciężaru. Bolały nas ramiona i okolica krzyżowa kręgosłupa.
Po drugie: nie znaliśmy swoich możliwości - nie wiedzieliśmy jak daleko dojdziemy i gdzie będziemy nocować.
Pierwszy nocleg był wielką niewiadomą. Od dwóch dni próbowaliśmy dodzwonić się do prywatnego schroniska, lecz bez skutku. Gdy po przejściu ok.20 km dotarliśmy do niego okazało się, że nie ma już miejsc. Gdy powiedziałam, że jesteśmy z Polski i przesyłamy pozdrowienia od Agnieszki i Piotrka, na twarzy Fernandy - gospodyni - pojawił się uśmiech. Kobieta nakazała nam, żebyśmy natychmiast poszli pod prysznic, póki jest ciepła woda, a Ona w tym czasie pomyśli. Zapytała jeszcze czy jesteśmy małżeństwem.
Po kilkunastu minutach wróciła z kluczem w dłoni, kazała nam wziąć plecaki i iść za Nią. W niewielkiej altance otworzyła przed nami drzwi sekretnego pokoju, na środku którego stało wielkie "królewskie łoże" i oznajmiła, że tu będziemy spać. Byliśmy przeszczęśliwi.
Po jakimś czasie do domu Fernandy dotarł, spodziewając się noclegu chłopak z Niemiec, a po Nim dwie dziewczyny. Jednak ani dla Niego ani dla Nich nie było już miejsca.
Gospodyni przygotowała pieczone kasztany, papryczki jalapeno i wino. Po przystawkach w dużej kuchni z jadalnią czekała na nas pyszna kolacja i rozmowy przy wspólnym stole. Towarzystwo było wielonarodowe - 13 osób z różnych stron świata: kobieta z Armenii, dwie osoby z Francji, dwie z Niemiec, z Południowej Afryki, Hiszpanii, Kalifornii, Portugalii i my. Początkowo byłam onieśmielona i zakłopotana. To nasz pierwszy dzień na pątniczym szlaku, a ja nie znam tak dobrze języka angielskiego, by swobodnie rozmawiać. Gdy już zaspokoiliśmy głód gospodarz wyjął gitarę i wręczył ją mnie. Miałam pustkę w głowie. Nie wiedziałam, co zagrać. Dostałam więc śpiewnik. Wszyscy bardzo chcieli śpiewać. Zaczęłam od Alleluja Cohena, bo to znają wszyscy, a potem były inne znane utwory. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru.
Drugi dzień dał nam "w kość", bo teren był górzysty. Wędrowaliśmy szlakiem, który w pewnym momencie zamienił się w potok. Zdjęłam przemoczone buty, podwinęłam nogawki spodni i stąpałam boso po brudnej wodzie, w której nie było widać dna, trafiając na ostre kamienie. Byłam zła i miałam dość takiej drogi. Gdy mokra droga się skończyła buty i skarpety powiesiłam na plecaku do wysuszenia. Założyłam drugie buty i suche skarpety i ruszyliśmy dalej. Słoneczko nam świeciło, lecz po pewnym czasie zaczął padać deszcz i zagrzmiało. Wraz z dwiema nauczycielkami z Kanady trafiliśmy na nocleg do Portugalki, która nie znała języka angielskiego i wszystko miała wypisane na kartce. Na szczęście znalazł się dla nas osobny pokój. Kobieta rozpaliła w piecu i kaloryfery zrobiły się ciepłe. Mogliśmy wysuszyć rzeczy. W portugalskich domach ogrzewanie należy do rzadkości.
Kolejne dni przynosiły nowe znajomości, ciekawe krajobrazy i zmaganie się z drogą, jak również ze swoimi słabościami. Ramiona i plecy przyzwyczaiły się już do plecaka. Nogi nie bolały. Czasami szlak prowadził przez tereny górzyste i nie było łatwo wspinać się pod górę z bagażem, ale piękne widoki wynagradzały trud tej wędrówki. Często droga przebiegała przez pola uprawne, lasy eukaliptusowe i winnice. Gdy przechodziliśmy przez miasta wstępowaliśmy do baru lub kafejki, żeby się posilić. Co jakiś czas dokładaliśmy swoje kamienie do innych ułożonych na murkach lub pod przydrożnym krzyżem - jako symbol swoich słabości. Często wyruszaliśmy rano przed godziną 8:00, gdy w Hiszpanii jest jeszcze ciemno. Na zmianę ze słońcem towarzyszył nam deszcz. Co rusz to zakładaliśmy płaszcze przeciwdeszczowe, to zdejmowaliśmy. Podczas deszczu łatwiej skupić się na tym, co ważne. To dobry czas, by się modlić, medytować, wsłuchać się w swój wewnętrzny głos...
Gdyby te kamienie umiały mówić opowiedziałyby niejedną historię.
Gdy przeszliśmy przez wielki, żelazny most na rzece Mino w mieście Valenca, znaleźliśmy się w Hiszpanii. Tu spotkaliśmy znacznie więcej pielgrzymów, którzy wędrowali tak samo jak my. Pozdrawialiśmy się na wzajem, życząc dobrej drogi, machając do siebie i uśmiechając się.
BUEN CAMINHO !
Bom Caminho !
BUEN Camino !
Po drodze mijaliśmy ludzi z różnych krajów: Alaski, Ekwadoru, Korei, Australii, Włoch, Francji, Czech, Niemiec i Polski.
Po ośmiu dniach wędrówki, w strugach deszczu dotarliśmy do Santiago de Compostela. Była radość i łzy wzruszenia ! Co ja mówię ? Po prostu ryczałam jak bóbr i wszyscy, którzy stali obok zaczęli mnie przytulać...
Moja droga zaczęła się w momencie, kiedy o niej pomyślałam i jeszcze się nie skończyła. Mimo, że wróciliśmy do domu i pracy nie mogę o niej zapomnieć. Patrzę teraz inaczej i myślę inaczej...
***
" Podróż to przemiana [...] Nigdy już nie będziesz taka sama, gdy usłyszysz skrzypienie podeszwy w pyle, gdy ujrzysz blask księżyca na drugim końcu świata."
/ Chiara Parenti " Sekretna mowa kamieni"/
What a nice places, thanks for your sharing
OdpowiedzUsuńThank you :))
UsuńJak ostatnio mało bywam na blogach Uluś, to teraz coś mnie do Ciebie przygnało i... Cóż mogę powiedzieć JESTEM NIESAMOWICIE DUMNA z Ciebie moja kochana, z Was - bo zrobiliście to razem. Gratuluję i cieszę się że miałam w tym swój skromny udział.
OdpowiedzUsuńTo była wyprawa osobista i marzenie, które nie mogło czekać. Od początku wszystko układało się w całość. Wywiad na Twoim kanale był jak prezent - specjalnie dla mnie ! Naprawdę ! Inaczej tego nie mogę nazwać. Dziękuję Ci Gabrysiu :))) Pozdrawiam ciepło :)))
UsuńGratuluję. Piękny opis i zdjęcia. Tyle tu entuzjazmu i prawdy o Drodze, czasami trudnej, ale zawsze wartościowej. Życzę kolejnych pięknych Dróg. Buen Camino!
UsuńBardzo dziękuję pani Tamaro :))) Do zobaczenia na szlaku ! Buen Camino !
UsuńWow, twoja historia tylko potwierdza, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Niesamowite.
OdpowiedzUsuńTak ! Bardzo w to wierzę, że wszystko jest po coś, ale też: gdy czegoś bardzo pragniesz to będziesz konsekwentnie dążyć do osiągnięcia celu i na pewno go osiągniesz. Pozdrawiam Wiolu :))
UsuńUla, to niesamowite... bo Camino to też moje marzenie, lecz na razie dość odległe...
OdpowiedzUsuńCudownie, że zrealizowałaś swoje i miałaś przyjaciela w tej niełatwej drodze ;-)) Wspaniała jest Twoja refleksja na końcu posta i sentencja pod, którą podpisuję się obiema rękami!
Ściskam i pozdrawiam :-))
Anita
Kochana ! Życzę Ci spełnienia tego marzenia !
UsuńMój mąż był dla mnie w tej wędrówce dużym wsparciem. Każdego dnia ładował do swojego plecaka trochę moich rzeczy, bym nie musiała dużo dźwigać, a co najważniejsze - nie marudził :)) Byliśmy zgodni jak nigdy dotąd. Pozdrawiam ciepło :))
Aż się wzruszyłam czytając Twoją opowieść.Wspaniale,że udało Ci się zrealizować swoje marzenie i jak dobrze,że miałaś wsparcie męża.Wymiar religijny pielgrzymek jest mi wprawdzie obcy,ale sama ta wędrówka,spotkania z ludźmi muszą być czymś fantastycznym.Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńTa wędrówka i niepewność rzeczywiście są niesamowitym przeżyciem. Wiele spotkań z ludźmi, którzy zmierzają do tego samego miejsca... to wszystko niesie ze sobą nadzieję i sprawia, że wszystkie rozterki życiowe stają się malutkie, a nawet całkiem znikają. Pozdrawiam ciepło :))
UsuńUleńko, podziwiam i zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się wielkiego marzenia, ale nie podejrzewałam , że jesteś tak odważna!
To jest także i nasze z mężem marzenie, ale czy uda się je zrealizować?
W razie czego będę się uczyć od Ciebie:-)
To wielka inspiracja dla wielu z nas!
jotka
Kochana ! Jakże mi przyjemnie czytać Twoje słowa. W razie potrzeby służę radą i wiedzą. Jeśli mocno o tym marzycie - to uda się !!!
UsuńPodczas wędrówki spotkaliśmy Niemca, który miał 80 lat, a Jego żona 76. Muszę powiedzieć, że szli dosyć szybko i niełatwo było Ich wyprzedzić.
Wcale mnie nie dziwi to, że dostałaś przed podróżą tyle zachęty z zewnątrz. Jeśli masz coś zrobić, jeśli to jest dla Ciebie, to z pewnością wyciągniesz z tego ogromnie wiele i dlatego Bóg wszelkimi możliwościami – że aż wydaje się to nieprawdopodobne – popycha człowieka do tego.
OdpowiedzUsuńI to jest zawsze niesamowite. :)
Mało tego – cała droga jest pobłogosławiona. Kochana, to co napisałaś to jest zdumiewające świadectwo. :)
Oczy mi się zaszkliły, gratuluję.
Och ! Tymi słowami przyprawiasz mnie o dreszcze i wierzę... jeszcze bardziej. Dziękuję za to ! Oczywiście ta droga jeszcze się nie skończyła, bo cały czas trwa we mnie. Bardzo Cię pozdrawiam i mocno przytulam :)))
Usuń😘
UsuńTaka jest właśnie siła marzeń- czasem trzeba zrobić wiele kroków, by spełnić jedno.Ty się nie poddałaś, byłaś wytrwała, cierpliwa i dlatego się udało!
OdpowiedzUsuńJestem z Ciebie bardzo dumna i z Darka także - cieszę się, że wspólnie przeszliście ten szlak!Podziwiam Waszą siłę i wytrwałość❤️
Życzę Wam, abyście jeszcze wiele razy mogli odwiedzić Camino de Santiago🥰 ( sister)
Ooo ! I Ty tutaj ?! Bardzo, bardzo dziękuję za te słowa :)) Buen Camino !!!
UsuńTylko zazdrościć... też myślę o tym chociaż byłam w Santiago jako młoda dziewczyna...piękna podróż i jak piękne opisane.
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie ! Pozdrawiam ciepło :))
UsuńUleńko, podziwiam , wielki szacunek za odwagę, cierpliwość. Piękna fotorelacja, co przeżyłaś, zobaczyłaś zostanie na zawsze w Twojej pamięci.Pieknie się to ogląda i czyta ale ból,zmęczenie, brak mi słów.Gratuluje marzenia które udało się zrealizować.Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję ! Przyznam, że taki sposób spędzania urlopu bardzo mi odpowiada, mimo że kosztowało to nas wiele trudu i wyrzeczeń. Pierwsze dni były naprawdę mordercze. Pozdrawiam ciepło :))
UsuńNiesamowite miejsce. Dziękuję za fotorelację. Gratuluję i cieszę się, że spełniło się Twoje marzenie. Jeżeli coś Ci jest pisane to Wszechświat sprzyja i pokazuje drogę. Trzeba ją tylko dostrzec. Pozdrawiam serdecznie!!!
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą. Jeśli bardzo czegoś pragniesz to przywołasz to i osiągniesz wymarzony cel. Pozdrawiam :))
UsuńJaka piękna historia, Ula! Gratulacje, kochani!
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się czytając o Waszej drodze do Camino.
Bardzo się cieszę, że udało się spełnić marzenie. Ta pielgrzymka była Wam pisana, wołała Was tyloma znakami.
Coś niesamowitego! Chciałabym kiedyś pójść w Wasze ślady.
A motto na końcu jakże prawdziwe.
Bardzo dziękuję za te słowa !
UsuńMożesz wyruszyć do Santiago, bo z Holandii masz o wiele bliżej. Trzeba tylko mieć czas i być zdeterminowanym. W razie potrzeby służę radą. Pozdrawiam serdecznie :))
To prawda, z Holandii bliżej, więc cała wyprawa zdaje się łatwiejsza. :)
UsuńCamino jest na mojej liście marzeń.
Już od kilku osób słyszałam, że pielgrzymka śladem świętego Jakuba zmieniła ich życie. Cieszę się, że tam byłaś, że spełniłaś swoje marzenie, a potem podzieliłaś sie swoimi wrażeniami na blogu.
Jakbym miała jakieś pytania, wiem, do kogo uderzać. ;)
Kochana ! W razie potrzeby pisz śmiało ! Będę wspierać jak umiem :)
UsuńJak cudownie.
OdpowiedzUsuńMnie się ciągle marzy Camino i nie wiem czy uda się to marzenie spełnić (bo są i inne). Mój syn przeszedł drogę nieco dłuższą niż Wasza, bo startowali z Lizbony. Pozdrawiam serdecznie. :)
Jak pięknie , że Twój syn też wędrował tym szlakiem !!! My nie znaliśmy swoich możliwości i mieliśmy ograniczony czas , dokładnie 12 dni. Pozdrawiam ciepło :))
UsuńWarto mieć marzenia, bo jak widać marzenia spełniają się, tylko musi przyjść na to odpowiedni czas. :)
OdpowiedzUsuńPiękna relacja z podróży i piękna historia z nią związana. :)
Pozdrawiam ciepło.
Bardzo dziękuję za Twoje słowa. Marzenie pojawiło się nagle i wiedziałam, że nie mogę go zostawić na później. Chęć jego spełnienia była potężna. Pozdrawiam :))
UsuńByłam w Santiago de Compostela, ale nie byłam na Camino (droga wiedzie przez moje miasto!).
OdpowiedzUsuńOoo !? Muszę Ci powiedzieć, że dla wycieczek autokarowych wędrujący pielgrzymi byli niezwykłym zjawiskiem i kilka osób chciało prosiło nas o zrobienie zdjęcia z nami. Jesteśmy więc uwiecznieni na zdjęciach gdzieś tam - u ludzi, których nie znamy. Ciekawa jestem jakie to miasto ( Twoje ) ? Pozdrawiam :))
UsuńRzeszów się kłania :-)
UsuńProszę, proszę ! W Rzeszowie byłam w dzieciństwie na koloniach letnich. Wiem, że przez Polskę przebiega kilka szlaków św. Jakuba. Można zatem wędrować !
UsuńPodziwiam Was i to, że się tak doskonale zagraliście z mężem. W takich chwilach pewnie można poczuć jak bardzo można liczyć na drugą osobę. Piękna podróż, przeczytałam z zachwytem. Gratuluję Waszego wytrwania i wiary w marzenia. Czasami też tak mam, że o czymś myślę a później gdzieś na swojej drodze spotykam wskazówki, które mnie popychają na przód. Pozdrawiam gorąco.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że to było niezwykłe - te wszystkie znaki, które mnie przybliżały i do realizacji marzenia i uświadamiały, że idę dobrą drogą. Mąż zdał egzamin na szóstkę !
UsuńWow, jaka piękna wędrówka, jak to dobrze, że nie zrezygnowałaś, będziesz miała cudowne wspomnienia...Serdeczności :-)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję ! Też cieszę się, że wszystko udało się pomyślnie. Pozdrawiam Krysiu :))
UsuńPiekna przygoda Ula utkana z marzeń :) brawo Ty :)
OdpowiedzUsuńDzięki Aga ! Dla mnie samej jest to chwilami nie do uwierzenia ! Buziaki :))
UsuńKochana! Gratuluję! Znam ten trud i tę radość, bo przeszłam tę samą drogę! Tu moja relacja :) https://wokolciebie.blogspot.com/2021/10/przeszam-camino-jak-pielgrzym.html Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOjej ! Niesamowite ! Tym bardziej się cieszę, bo w takim razie rozumiesz o czym piszę. To czas na przemyślenia, na walkę z własnymi słabościami... My też szliśmy jesienią i dotarliśmy do Santiago w deszczu. Przemokliśmy kilkakrotnie. W Santiago zmuszeni byliśmy kupić suszarkę do włosów, żeby podsuszyć buty i odzież. Pozdrawiam ciepło :)) Buen Camino !
UsuńTo musiało być wspaniałe przeżycie. Jestem pod wrażeniem Waszej organizacji i samej wyprawy, a więc powiem krótko - brawo Wy! Jeden z moich wykładowców z Papieskiego każdego roku chodził do Santiago, nawet ze swoimi malutkimi dziećmi. Niejednokrotnie nam o tym opowiadał na zajęciach. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDziękuję Karola ! Tak sobie myślę, że każdy może mieć w życiu taki moment, że zapragnie wyruszyć tym szlakiem. Samotna wędrówka lub z kimś jest dobrym lekarstwem na trudy życia. Pozdrawiam ciepło :)
UsuńUleczko niesamowite ,,streszczenie,, Drogi
OdpowiedzUsuńTak się cieszę że dalej jest Ona w Tobie
ja czekam na swoją....powoli kończę przygotowania, mam nadzieję że do sierpnia wytrzymam ! cieszę się i się boję ale wiem jedno że maja dusza, ciało, a przede wszystkim głowa tego strasznie potrzebuje
w naszym życiu nie ma zbiegów okoliczności, są ludzie i zdarzenia które nas ubogacają albo do czegoś popychają więc cieszę się że spotkałyśmy się na tym korytarzu, to też był dla mnie kolejny znak Pozdrawiam
Gosia ! Mam ciarki czytając Twoje słowa... dziękuję z całego serca :)) Mam ogromną nadzieję, że się spotkamy przed Twoim Camino. Ściskam :)))
UsuńDziękuję za tak piękny wpis.Poryczałam się czytając go.Sama zbieram się do drogi i powyższy tekst bardzo mi pomógł.Pozdrawiam.Agnieszka
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję i cieszę się, że jesteś :)) Przed moim Camino też czytałam relacje i oglądałam filmiki. Potem przestałam, bo uznałam, że wiem już wystarczająco dużo. Reszta należy do mnie i do Boga, bo to przecież moja droga. Buen Camino !
UsuńWspaniałe przeżycie. Są takie miejsca które chcemy odwiedzić nie tylko z powodu ich uroku ale i przeżyć wewnętrznych. Tak było ze mną gdy byłam w październiku w Ziemi Świętej. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuńTak jest, a przy okazji nie cel jest ważny, ale sama droga, która do niego prowadzi.
UsuńZiemia Święta... to również wyzwanie i przeżycie ! Nigdy tam nie byłam. Pozdrawiam Alu :))
Warto mieć marzenia dla samego ich istnienia, a cóż dopiero je zrealizować. Podziwiam Ciebie i Twojego męża za wytrwałość, cierpliwość, odporność fizyczną i psychiczną, bo to było dużo kilometrów do pokonania.
OdpowiedzUsuńNa pewno do tej pory unosisz się nad ziemią na fali tej euforii i to jest fantastyczne.
Pozdrawiam serdecznie.:))
Warto mieć marzenia ! Tak...jeszcze unosi mnie ta energia i euforia. Mam nadzieję, że na jakiś czas wystarczy. Chcę tam wrócić i znów iść - może innym szlakiem, ale jest taka myśl. Pozdrawiam ciepło Celu :))
Usuń