Dziś, gdy rankiem spacerowałam przez nasz ogród dostrzegłam, że zrobiony kilka lat temu przez mojego męża wiklinowy płot ugina się pod ciężarem młodych pędów wierzby, które z niego wyrosły. Uznałam to za znak, że jestem tu już na tyle długo, że mogę powiedzieć, że jest to oswojone przeze mnie - moje miejsce.
Ile minęło lat ? Mieszkamy tu już 9 lat. Długo trwała moja adaptacja w nowym miejscu. Niektórzy potrafią powiedzieć, że zakochali się od razu w swoim nowym lokum. Można zakochać się w miejscu od pierwszego wejrzenia, ale uznać je za swoje - to wymaga czasu. Wiele razy wątpiłam czy to, co robię ma sens. Koleżanki w pracy dopytywały czy nie żałuję wyprowadzki z miasta. Za każdym razem z uśmiechem na twarzy odpowiadałam, że jestem zadowolona i szczęśliwa, ale w głębi duszy były wątpliwości. Gdyby człowiek ich nie miał, nie miałby czego rozważać, a życie toczyłoby się samo...
Gdy przeprowadziliśmy się na oddaloną od miasta wieś nie było łatwo. Musieliśmy zmierzyć się z wieloma problemami natury technicznej. Ogrodu wcale nie było, a stara chałupa wymagała gruntownego remontu. Teren wokół domu pokryty był zaniedbanym trawnikiem z dołkami i pagórkami. Przed domem stała stara studnia, z której wnętrza wyrastały gałęzie jakiegoś krzewu. Na posesji za domem mąż odkopał pod hałdą piasku znalezisko, składające się z dużej ilości puszek i szkła. Wszystko wymagało dużego nakładu pracy.
Po ponad roku mieszkania okazało się, że działka, którą zaczęliśmy już zagospodarowywać nie należała w całości do nas. Cały ogród urządziliśmy praktycznie na obcym terenie. Gdybyśmy wcześniej nie starali się o zezwolenie na rozbudowę domu, pewnie nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli. Granice działki przebiegały przez środek naszego ogrodu. Gdy otrzymaliśmy dokumenty ze starostwa poczuliśmy się tak, jakby ktoś wylał na nas kubeł zimnej wody. Kompletnie nie wiedzieliśmy co robić i od czego zacząć.
Potem nastąpiła cała batalia - począwszy od poszukiwań właściciela działki, a skończywszy na podpisaniu umowy u notariusza. Wszystko ułożyło się pomyślnie. Poznaliśmy osobiście dziedziczkę tego terenu, która wspólnie z nami dołożyła wszelkich starań, by grunty miały prawowitego właściciela. Starania te trwały nieco ponad rok i sporo było jeżdżenia do różnych instytucji, składania podań, wniosków, podpisów itp. Teraz jesteśmy właścicielami dwóch połączonych ze sobą działek, a co najważniejsze - nie musieliśmy burzyć powstającego ogrodu.
Ogród zaczął żyć własnym życiem, a ja dostrzegłam to właśnie teraz. Nie jestem pewna czy ogród nie jest dla mnie ważniejszy niż dom. Uważam go za dodatkowy pokój i zupełnie nie wyobrażam sobie domu bez ogrodu, a ogród bez domu - tak !
Czasem zaniedbuję nasz ogród, ale rośliny i tak wypuszczają nowe pędy i zachwycają kwieciem. On zawsze na mnie czeka. Latem spędzam w nim długie godziny...
Nasz dom z ogrodem otoczony jest lasem. Poznałam dobrze najbliższą okolicę, spacerując z psami i jeżdżąc na rowerze.
Mieszkamy w krainie łąk, pól i lasów, gdzie nad głowami latają bociany i żurawie, śpiewają ptaki i można usłyszeć ciszę.
W letnie wieczory okropnie dokuczają nam komary, ale dajemy radę. Co roku we wrześniu zaczyna się rykowisko jeleni. Mam niebywałe szczęście i frajdę móc nasłuchiwać pierwotnych odgłosów natury. Jest to z pewnością atutem mieszkania w tym miejscu.
Ludzie żyją tu swoim życiem. Tubylcy rozrzucają w lesie butelki po wypitych trunkach, a my je zbieramy. Czasem jakiś pies przybłąka się i wtargnie na naszą posesję przez dziurę w płocie. Odwiedzają nas lisy, borsuki i jeże.
Czy tęsknię za miastem ? Nie. Bywam w mieście regularnie, bo tam pracuję. Jedyne czego mi żal to mieszkanie po dziadkach w kamienicy. Tam zostało moje dzieciństwo i dobre wspomnienia.