czwartek, 23 listopada 2023

Ostatni weekend lata

 Jesień jest piękna i kocham ją bardzo, ale dziś, gdy przeglądałam zdjęcia naszła mnie ochota na wspomnienie ciepłego... września, czyli końca lata.

W ciepłe popołudnie wybrałam się na samotny spacer po plaży. Morze było spokojne, a na plaży było mnóstwo ludzi. Nie spodziewałam się spotkać takich tłumów. Cóż ? Cieszyłam się tym, co dookoła. Ludzie w wieku od 0 do 100 lat cieszyli się ciepłem, słońcem i wodą. 

Maluchy taplały się przy brzegu z wiaderkami i łopatkami. Towarzyszący im rodzice bacznie obserwowali sytuację. Niektórzy robili zdjęcia, inni budowali fortece z mokrego piasku. Woda była ciepła i zachęcała do kąpieli. Młodzież chlapała się wodą. Jakiś pan wciągał mokry materac na brzeg. Tłuścioch w ciemnych okularach siedział dumnie na leżaku, wystukując ręką na podłokietniku rytm głośnej muzyki płynącej z wielkiego boomboxa. Pewna rodzina przywiozła starszą panią na plażę. Wózek z siedzącą na nim drobną i bladą staruszką z trudem umieścili na samym brzegu morza, by woda mogła obmywać jej stopy. Jaki cudowny pomysł ! 

Spacerowałam brzegiem morza łapiąc ostatnie promyki słońca i przyglądałam się wszystkiemu dookoła, rozmyślając... Nad głową co jakiś czas przelatywała motolotnia.

Doszłam do miejsca, gdzie mniej było ludzi i tylko mewy krzyczały najgłośniej jak potrafią. Rozłożyłam ręcznik na rozgrzanym piasku i oddałam się spokojnej kontemplacji.














niedziela, 19 listopada 2023

W dniu ślubu

 Ile już było takich kartek ? Ile ich jeszcze będzie ? Tego nie wiem, lecz wiem, że bardzo lubię je tworzyć !?

***

"Łatwo jest zakochać się w zapachu róży, trudniej jest zaakceptować jej kolce i korzenie. Kochać bezwarunkowo to akceptować wszystko."      
/ Corrado Debiasi "Mnich, który kochał koty"/














środa, 15 listopada 2023

Promocja oficerska

 Bardzo dziękuję Wam za Waszą obecność w moim życiu i za komentarze pod ostatnim postem.

W związku z podróżą, o której pisałam mam trochę zaległości w blogowym świecie. Czas, by je nadrobić !

Nie wiedziałam jak zabrać się do tworzenia tej kartki, ale lubię wyzwania. Zrobiłam burzę w moim mózgu i wyszło co wyszło.










środa, 8 listopada 2023

Camino de Santiago

 Ostatnio zostawiłam Was z zagadkowym postem o marzeniu, więc teraz wracam, bo należy się wyjaśnienie.

Ech ! Gdyby to było takie proste... nie byłoby tematu.

Marzenie pojawiło się w połowie marca 2023r. po obejrzeniu filmu pt. " Droga życia". Wtedy w mojej głowie zakiełkowała myśl, że to jest droga dla mnie i chcę ją przejść. Oznajmiłam mężowi, że wybieram się w drogę do Santiago de Compostela i nic mnie nie powstrzyma. - Dobrze. To pojedziemy tam razem.- powiedział. Muszę przyznać, że zaskoczył mnie tym stwierdzeniem. Nie marudził i nie krytykował.

Potem pojawiły się znaki...

W kwietniu na kanale Gabrysi Wtorki u autorki nagle pojawił się wywiad z panią Tamarą, która kilkakrotnie przebyła camino de Santiago. To było jak prezent dla mnie ! 

Następnie 1 lipca jadąc autem wczesnym rankiem do pracy zobaczyłam dwie kobiety, które maszerowały przez moje miasto z wypchanymi plecakami, na których dyndały powieszone muszle św. Jakuba - symbol pielgrzymów. Przecierałam oczy ze zdziwienia, bo naprawdę trudno było w to uwierzyć. - Skąd One się tutaj wzięły ?! Coraz bardziej zaczynało do mnie docierać, że ja muszę przejść tę drogę. Gdyby tego było mało napisałam o tym - że zobaczyłam te kobiety - na jednej grupie na FB i... odezwała się do mnie dziewczyna z mojego miasta, która zaprosiła mnie na herbatę i pogaduchy na temat camino. Zgodziłam się !

Spotkałyśmy się w kawiarni. Agnieszka, bo tak ma na imię - pochodzi z Koszalina i przeszła tę drogę kilka razy, a teraz została przewodniczką w firmie, która zajmuje się organizowaniem pielgrzymek. Spotkanie było zupełnie bezinteresowne. Gadałyśmy długo, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam o co tak naprawdę pytać. Pod koniec spotkania Aga wręczyła mi 2 paszporty pielgrzyma i dwie wielkie muszle. - To prezent dla Was. - powiedziała. Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że muszę pójść.

To nie koniec niespodzianek. W sierpniu na korytarzu szpitalnym spotkałam dawną koleżankę z liceum, która przyszła kogoś odwiedzić. Nie widziałyśmy się wiele lat. Zaczęłyśmy rozmawiać o życiu. Wyznała mi, że marzy o przebyciu drogi do Santiago de Compostela. Powiedziałam, że właśnie się tam wybieram. 

Kochani ! Nawet teraz, gdy to piszę mam ciarki. To było naprawdę niezwykłe ! 




Byłam podekscytowana przygotowaniami. Trzeba było kupić dobre plecaki i wygodne buty, poza tym pomyśleć o wielu rzeczach, które będą niezbędne w trakcie wędrówki. Chwilami wątpiłam, że to się uda i chciałam zmienić plany, złościłam się sama na siebie i trochę na męża, że niepotrzebnie się zgodziłam na Jego towarzystwo, itp., itd.

Sama kupiłam bilety lotnicze, zarezerwowałam noclegi i przejazdy. Śledziłam prognozę pogody na ten czas i trzymałam język za zębami, żeby się przypadkiem nie wygadać w pracy.

Udało się ! Nadszedł dzień wyjazdu i polecieliśmy do Porto !

Witaj Portugalio ! W tym kraju zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Leżąc na hotelowym łóżku nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tu jesteśmy. Tyle miesięcy przygotowań, rozterek i analiz...






Pierwszego dnia postanowiliśmy się zaaklimatyzować i ruszyliśmy w miasto. Wszystko nam się podobało - brukowane uliczki, zabytkowe budowle, pracownie artystów, kawiarnie, pyszne ciastka, mili ludzie, a przede wszystkim azulejos.

Azulejos - to cienkie płytki ceramiczne, pokryte szkliwem, z których układane są mozaiki na ścianach budynków. 

Przemierzaliśmy ulice zadzierając głowy do góry, podziwiając niezwykłą architekturę miasta. Nie przeszkadzało nam nawet to, że kilka razy zmoczył nas deszcz. Trwaliśmy w zachwycie !

Następnego dnia założyliśmy nasze plecaki i wyruszyliśmy pieszo do Santiago de Compostela. Wędrówkę rozpoczęliśmy z miejscowości Barcelos, mając do pokonania 194 km.









Kompletnie nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co nas czeka ani  czego możemy się spodziewać. Po prostu ruszyliśmy przed siebie. Zaufaliśmy drodze i... żółtym strzałkom, które nas prowadziły. Pierwsze dwa dni były najtrudniejsze pod wieloma względami. Po pierwsze: trzeba było przyzwyczaić się do dźwiganego na plecach ciężaru. Bolały nas ramiona i okolica krzyżowa kręgosłupa. 

Po drugie: nie znaliśmy swoich możliwości - nie wiedzieliśmy jak daleko dojdziemy i gdzie będziemy nocować.

Pierwszy nocleg był wielką niewiadomą. Od dwóch dni próbowaliśmy dodzwonić się do prywatnego schroniska, lecz bez skutku. Gdy po przejściu ok.20 km dotarliśmy do niego okazało się, że nie ma już miejsc. Gdy powiedziałam, że jesteśmy z Polski i przesyłamy pozdrowienia od Agnieszki i Piotrka, na twarzy Fernandy - gospodyni - pojawił się uśmiech. Kobieta nakazała nam, żebyśmy natychmiast poszli pod prysznic, póki jest ciepła woda, a Ona w tym czasie pomyśli. Zapytała jeszcze czy jesteśmy małżeństwem.

Po kilkunastu minutach wróciła z kluczem w dłoni, kazała nam wziąć plecaki i iść za Nią. W niewielkiej altance otworzyła przed nami drzwi sekretnego pokoju, na środku którego stało wielkie "królewskie łoże" i oznajmiła, że tu będziemy spać. Byliśmy przeszczęśliwi.

Po jakimś czasie do domu Fernandy dotarł, spodziewając się noclegu chłopak z Niemiec, a po Nim dwie dziewczyny. Jednak ani dla Niego ani dla Nich nie było już miejsca.

Gospodyni przygotowała pieczone kasztany, papryczki jalapeno i wino. Po przystawkach w dużej kuchni z jadalnią czekała na nas pyszna kolacja i rozmowy przy wspólnym stole. Towarzystwo było wielonarodowe - 13 osób z różnych stron świata: kobieta z Armenii, dwie osoby z Francji, dwie z Niemiec, z Południowej Afryki, Hiszpanii, Kalifornii, Portugalii i my. Początkowo byłam onieśmielona i zakłopotana. To nasz pierwszy dzień na pątniczym szlaku, a ja nie znam tak dobrze języka angielskiego, by swobodnie rozmawiać. Gdy już zaspokoiliśmy głód gospodarz wyjął gitarę i wręczył ją mnie. Miałam pustkę w głowie. Nie wiedziałam, co zagrać. Dostałam więc śpiewnik. Wszyscy bardzo chcieli śpiewać. Zaczęłam od Alleluja Cohena, bo to znają wszyscy, a potem były inne znane utwory. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru.

Drugi dzień dał nam "w kość", bo teren był górzysty. Wędrowaliśmy szlakiem, który w pewnym momencie zamienił się w potok. Zdjęłam przemoczone buty, podwinęłam nogawki spodni i stąpałam boso po brudnej wodzie, w której nie było widać dna, trafiając na ostre kamienie. Byłam zła i miałam dość takiej drogi. Gdy mokra droga się skończyła buty i skarpety powiesiłam na plecaku do wysuszenia. Założyłam drugie buty i suche skarpety i ruszyliśmy dalej. Słoneczko nam świeciło, lecz po pewnym czasie zaczął padać deszcz i zagrzmiało. Wraz z dwiema nauczycielkami z Kanady trafiliśmy na nocleg do Portugalki, która nie znała języka angielskiego i wszystko miała wypisane na kartce. Na szczęście znalazł się dla nas osobny pokój. Kobieta rozpaliła w piecu i kaloryfery zrobiły się ciepłe. Mogliśmy wysuszyć rzeczy. W portugalskich domach ogrzewanie należy do rzadkości.













Kolejne dni przynosiły nowe znajomości, ciekawe krajobrazy i zmaganie się z drogą, jak również ze swoimi słabościami. Ramiona i plecy przyzwyczaiły się już do plecaka. Nogi nie bolały. Czasami szlak prowadził przez tereny górzyste i nie było łatwo wspinać się pod górę z bagażem, ale piękne widoki wynagradzały trud tej wędrówki. Często droga przebiegała przez pola uprawne, lasy eukaliptusowe i winnice. Gdy przechodziliśmy przez miasta wstępowaliśmy do baru lub kafejki, żeby się posilić. Co jakiś czas dokładaliśmy swoje kamienie do innych ułożonych na murkach lub pod przydrożnym krzyżem - jako symbol swoich słabości. Często wyruszaliśmy rano przed godziną 8:00, gdy w Hiszpanii jest jeszcze ciemno. Na zmianę ze słońcem towarzyszył nam deszcz. Co rusz to zakładaliśmy płaszcze przeciwdeszczowe, to zdejmowaliśmy. Podczas deszczu łatwiej skupić się na tym, co ważne.  To dobry czas, by się modlić, medytować, wsłuchać się w swój wewnętrzny głos...

Gdyby te kamienie umiały mówić opowiedziałyby niejedną historię.





Gdy przeszliśmy przez wielki, żelazny most na rzece Mino w mieście Valenca, znaleźliśmy się w Hiszpanii. Tu spotkaliśmy znacznie więcej pielgrzymów, którzy wędrowali tak samo jak my. Pozdrawialiśmy się na wzajem, życząc dobrej drogi, machając do siebie i uśmiechając się.

                         BUEN CAMINHO ! 

          Bom Caminho !

                                                          BUEN Camino !















Po drodze mijaliśmy ludzi z różnych krajów: Alaski, Ekwadoru, Korei, Australii, Włoch, Francji, Czech, Niemiec i Polski.

Po ośmiu dniach wędrówki, w strugach deszczu dotarliśmy do Santiago de Compostela. Była radość i łzy wzruszenia !  Co ja mówię ? Po prostu ryczałam jak bóbr i wszyscy, którzy stali obok zaczęli mnie przytulać...






Moja droga zaczęła się w momencie, kiedy o niej pomyślałam i jeszcze się nie skończyła. Mimo, że wróciliśmy do domu i pracy nie mogę o niej zapomnieć. Patrzę teraz inaczej i myślę inaczej...

***

" Podróż to przemiana [...] Nigdy już nie będziesz taka sama, gdy usłyszysz skrzypienie podeszwy w pyle, gdy ujrzysz blask księżyca na drugim końcu świata."

                                    / Chiara Parenti " Sekretna mowa kamieni"/