sobota, 5 marca 2022

Niezapomniane chwile lutego ' 22

Tworząc cykl "niezapomniane chwile" myślałam, że będzie on ściśle związany z miłymi chwilami, które trudno zapomnieć. Życie przynosi jednak niespodzianki i chwile niełatwe, które równie trudno wyrzucić z pamięci. Tym razem nie będzie to zwyczajowe podsumowanie miesiąca. Przepraszam, że raczę Was takimi właśnie wspomnieniami.

Luty nie był dla mnie miesiącem przyjemnym ani łatwym. Trzy kolejne orkany, które powiały nad Polską dały się nam mocno we znaki. I sama już nie wiem czy był to orkan Dudley czy Eunice - nie ważne, ale jeden z ostatnich porwał doszczętnie folię zamocowaną na stelażu tunelu foliowego, naruszył całą konstrukcję i pozrywał dachówki z pomieszczenia gospodarczego, a w rezultacie pozbawił nas prądu na długie sześć dni - od 19 do 24 lutego włącznie. Czekaliśmy... czekaliśmy z nadzieją z dnia na dzień coraz słabszą. Trudno było uwierzyć w to, że tyle dni bez prądu, bez zasięgu sieci telefonicznej i łączności internetowej - jest możliwe w dzisiejszych czasach.

Każdego dnia wykonywaliśmy kilka połączeń na numer alarmowy, lecz tam - po drugiej stronie słuchawki codziennie słyszeliśmy niczym niezmącony głos, zapewniający, że zaraz będzie prąd lub że już za chwilę powinien być. Po dwóch dniach puściła mała zamrażalka. Po kolejnych dwóch i duża zamrażalka nie trzymała już mrozu. Część produktów zawiozłam do mamy, póki jeszcze się nie rozmroziły, a resztę zaczęłam pakować w słoiki i pasteryzować. Na szczęście kuchenkę mamy na gaz.





Najgorzej było z ogrzewaniem, bo przecież pompka przy piecu potrzebuje energii. Grzaliśmy w salonie butlą gazową z zamontowanym promiennikiem ciepła. Pewnego dnia zakupiliśmy przetwornicę ( ostatnią w mieście ), by czerpać prąd z silnika samochodu. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, bo w kilku sklepach nie było już żadnych tego typu urządzeń, aż w końcu znaleźliśmy jedno, które siedem dni temu ktoś zarezerwował i do tej pory nie odebrał. Wróciliśmy do domu przeszczęśliwi z przetwornicą pod pachą. Teraz wiedzieliśmy, że nie zginiemy. Nareszcie można było normalnie napalić w piecu i ogrzać cały dom. Nigdy nie przypuszczałam, że jakaś przetwornica, o której istnieniu dotąd nie miałam pojęcia przyniesie mi tyle radości.

Pewnego dnia mocno zaświeciło słońce. Wybrałam się z psem na spacer do pobliskiego lasu. Spacerowałam i co chwilę rzucałam Sambie nowy kijek, a ta w pysku przynosiła go do mnie. Nagle zobaczyłam nisko nad moją głową jakieś kable. Grube, metalowe, poskręcane przewody zwisały coraz niżej i niżej, a na końcu były przywiązane do drzewa na wysokości 1 metra. Za nimi dojrzałam kolejne przewody, leżące na ziemi i wijące się pod nogami w nieskończoność. Wróciłam poirytowana do domu i oznajmiłam mężowi, żeby nie czekał na prąd, bo prądu na pewno nie będzie ani dziś ani jutro.

Moje obawy udzieliły się mężowi i następnego dnia pojechał do zakładu energetycznego, by osobiście zgłosić awarię. Pani - ze zdziwieniem stwierdziła, że takich zgłoszeń się tu nie przyjmuje. Mąż  zapytał tylko: czy to normalne, że przewody leżą na ziemi bez zabezpieczenia? W odpowiedzi na te słowa pani natychmiast wzięła się do pracy i przyjęła zgłoszenie.

Następnego dnia rano ujrzeliśmy na polanie, przed naszym domem samochody, dźwigi, koparki i wszelkiego rodzaju ciężki sprzęt. Samochody i pracownicy wymieniali się, przyjeżdżali nowi i praca nabierała tempa. Natomiast dla nas zaświeciło światełko nadziei. Po naprawdę długich 134 godzinach - szóstego dnia wieczorem popłynął prąd. Razem z nami awaria objęła tylko 5 gospodarstw.

Powie ktoś: co się tak martwisz ? Przecież to nic takiego. Po prostu zgasło światło. Rzeczywiście sam brak prądu nie męczył tak bardzo, choć wielu czynności po prostu nie można było wykonać. Samo ogrzanie domu było problemem. Najgorzej jednak męczył brak łączności z rodziną. Przez cały ten czas kompletnie nie mieliśmy zasięgu telefonicznego. Nie mogliśmy do nikogo zadzwonić ani też nikt nie mógł połączyć się z nami. Smutno było i trudno. Powoli traciliśmy cierpliwość i nadzieję.  Czuliśmy się porzuceni na tym naszym pustkowiu i oderwani od świata. To coś innego, gdy  ascetyczne życie pustelnicze w chacie pośród kniei jest dla kogoś świadomym wyborem. Zupełnie inaczej jest, gdy coś nas zaskakuje i trzeba stawić temu czoło. Każdego dnia uczymy się czegoś nowego.









30 komentarzy:

  1. Witaj już w marcu Ulu
    Tak, czasy nie są najłatwiejsze. Gdyby w moim Domu zabrakło prądu, to też by wszystko padło, łącznie z ogrzewaniem, kuchenką... Uzależniliśmy się od prądu. Wystarczy go tylko wyłączyć i...:(((
    A pamiętam czasy, gdy lekcje czasem trzeba było odrabiać przy świeczkach. "Na szczęście" ogrzewanie było na węgiel, koks...
    Pozdrawiam jednak nadzieją, która na przedwiośniu jest najpiękniejsza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj ! Dziękuję za Twoją refleksję. Ja też pamiętam czasy stanu wojennego, gdy bardzo często były przerwy w dostawie energii. Lekcje odrabialiśmy przy świecach. Nawet pewnego razu o mały włos a wywołałabym pożar.
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  2. Te kable na ziemi to nic dobrego. Dobrze, że zareagowaliście i nikomu nic się nie stało. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak... widok przewodów bez zabezpieczenia też mnie przeraził. Dlatego trzeba było działać. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. Ula, współczuję. Problemy miałaś wielkie. Tyle strat!
    Przesyłam buziaki:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudownie, że wyszłam z psem na spacer i dojrzałaś te kable. U nas prądu nie było tylko przez kilkanaście godzin ale od tego czasu mam zawsze czajnik napełniony wodą, tak na zaś, a co dopiero po tylu dniach bez prądu!!! Zadziwiające jest zawsze to, że mimo wszystko człowiek jakoś zaczyna odnajdywać się w danej sytuacji, prawda? Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście każdy z nas znalazł sobie jakieś zajęcie. Wieczorami siedzieliśmy razem przy świecach i dość wcześnie kładliśmy się spać. Mieliśmy szczęście, że była woda oraz że nie było dużych mrozów. Pozdrawiam cieplutko :))

      Usuń
  5. I hope will great next month...

    OdpowiedzUsuń
  6. Brak prądu jest problemem, coraz bardziej jesteśmy uzależnieni od prądu. Dobrze mieć power bank, zawsze chociaż na jedno ładowanie wystarczyłoby. Niszczą nas te wichury coraz częściej. Trzeba mieć nadzieję na lepszą wiosnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba bez prądu i zasięgu nie potrafimy już żyć. To inne czasy niż kiedyś. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  7. Pamiętam z czasu kiedy mieszkałam na wsi, kiedy wysiadał prąd, nie było nie tylko ogrzewania, ale i ciepłej wody, bo piec był elektryczny, więc nie można się było nawet umyć.
    p.s. zmieniłam adres, jak klikniesz w mój nick, znajdziesz link. :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak , wiem, że jak niema prądu to przeważnie i wody nie ma. U nas przeważnie tak właśnie jest. Tym razem brakowało łącznosci. felefonicznej z rodziną i znajomymi .Pozdrawiam serdecznie:))

      Usuń
  8. U nas też sporo kabli znajduje się w lesie. Powiem Ci, że jak na takie warunki - to 4 godziny bez prądu to i tak wielki sukces. Współczuję Uluś. My mamy agregat , który doraźnie może podratować piec centralnego i nic poza tym. Ale dobre i to. Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz już na pewno zaopatrzymy się w agregat. Te 6 dni łatwo nie było.

      Usuń
  9. Strasznie tak bez tego prądu... I strat dużo - współczuję. Dobrze, że Wam nic się nie stało, bo te powyrywane drzewa wyglądają przerażająco.
    Oby wiosna przyniosła łagodniejszą pogodę.

    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Las wygląda strasznie. Gdy poszłam do lasu to aż łza mi się zakręciła w oku. Tyle zniszczeń. Ten las jeszcze nigdy tak nie wyglądał. Pozdrawiam ciepło :))

      Usuń
  10. Nie zazdroszczę Wam, życie musiało być trudne:( dobrze, ze wszystko dobrze sie skończyło i nikomu nic sie nie stało.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)) Rzeczywiście było ciężko i smutno. Teraz już wiosny wyglądamy i cieszymy się ciepłymi dniami. Pozdrawiam :)))

      Usuń
  11. Bardzo Wam współczuję, bo to ogromny problem. Nasze uzależnienie od prądu powoduje wiele perturbacji, gdy go braknie.
    Coraz bardziej niespokojna ta nasza planeta, a do tego jeszcze wojna po sąsiedzku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Gdy w naszych przewodach popłynął już prąd, dowiedzieliśmy się o rozpoczętej wojnie u sąsiadów. Dużo tego złego się dzieje...za dużo !

      Usuń
  12. Ojej jak przykro, że wichury poczyniły tyle szkód. U nas też wiało bardzo mocno, ale nie było strat. Jeden dzień nie było prądu i tak było trudno, a u Was tyle dni. Dobrze, że jest już po wszystkim. Pozdrawiam serdecznie:):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :) Wielkie rozszalałe żywioły są straszne i nie dają się okiełznać. Czy to będzie woda, ogień czy wiatr - wszystkie powodują zniszczenia i nie można ich pohamować.
      Pozdrawiam serdecznie :))

      Usuń
  13. Przerażająca historia, Ulu,żywioł który potrafi zniszczyć normalny tryb życia. Bardzo mnie też przeraża bezsens działania urzędników i ich indolencja, to po historii z kablami.
    Pozdrawiam.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żywioły są okropne. Ja i tak cieszę się, że nie było poważniejszych start, że dom stoi jak stał i my jesteśmy cali i zdrowi. Trudno było żyć, a właściwie egzystować tyle dni bez prądu, a następnie ratować żywność z zamrażarek, by wszystko się nie popsuło. Każde takie doświadczenie uczy pokory i życia. Pozdrawiam Cię Celu :))

      Usuń
  14. Witaj Ulo. widzę, że od kiedy byłam u Ciebie napisałaś kilka postów. Przeczytałam je teraz ale komentarz napiszę tutaj. Lubię ten Twój cykl. Rzeczywiście w lutym przeżyłaś dziwne i ciężkie chwile. Dobrze ,że masz już je za sobą. Z Twojej historii można wyciągnąć wniosek z przymrużeniem oka" - jak najczęściej wychodzić na spacer:)) Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha !!! Jesteś spostrzegawcza i wniosek - jak najbardziej biorę sobie do serca ! Pozdrawiam Tereniu :)))

      Usuń
  15. A to Ci historia, ech :-) Dobrze, że natknęłaś się na te druty, bo tak to nie wiadomo ile by trwała naprawa :-) Można powiedzieć, że i tak miałaś szczęście :-) Uściski :-))

    OdpowiedzUsuń

Za każdy komentarz bardzo dziękuję :)))